Kto "zrobi" ułana?
Jeszcze w latach 70 Teatr Dramatyczny w Warszawie należał do czołowych scen stołecznych, tym samym zwracając na siebie uwagę całej teatralnej Polski. Proponował ambitny,nowoczesny repertuar - co ważne - opierany na solidnych osobowościach, aktorskich przede wszystkim. Te dobre czasy jednak minęły. "Gwiazdy" wymknęły się z Pałacu Kultury i Nauki. Nastąpił okres budowania nowego zespołu. Nie zakończony, jak sądzę, choć przyszły sezon może okazać się przełomowy. Wiadomo już od dawna, że Marka Okopińskiego na dyrektorskim stolcu zastąpi Zbigniew Zapasiewicz. Wielu ta informacja zaskoczyła. Nie, nie sama kandydatura nowego szefa artystycznego, lecz tak wczesne jej podanie do wiadomości publicznej. Czyżby w ten sposób próbowano zamanifestować, iż skończyły się już czasy, gdy o nominacjach i "zdjęciach" sami zainteresowani dowiadywali się w ostatniej chwili i to nawet w trakcie sezonu teatralnego?
Póki, co Dramatyczny w starym kształcie dał ostatnią premierę. Są to "Ułani" Jarosława Marka Rymkiewicza, "komedia serio", mniej znana sztuka z lat 70. (druk w "Dialogu" w roku 1975). Reżyserował Marek Okopiński. Rymkiewicz, wytrawny stylizator, wielbiciel Fredry, postanowił użyć tradycji romantycznych po to, by z perspektywy współczesności wykpić nasze narodowe fobie i mity. Na kanwie iście Fredrowskiego konceptu utkał utwór prześmiewczy, drażniący, raniący. Kogóż tu mamy? Przede wszystkim Zosię rezydującą w szlacheckim dworku. Ciotunia nie będzie jednak, jak podpowiadałby stereotyp, broniła jej cnoty. Wprost przeciwnie - pcha ją do zamążpójścia, cóż, skoro porucznik ułanów, Lubomir, ma jedynie "ducha" ułańskiego, w rzeczywistości jest impotentem i, o zgrozo, na dodatek grafomanem. Nie pomogą interwencje jego przełożonego, Majora. Nawet wizyty Widma (księcia Józefa) na niewiele się zdadzą. A problem nabrzmiewa - naród czeka romantycznego odkupiciela, a tu nic... Kto ma tego dzieciaka "zrobić"? Oto jest pytanie. Może Jan, ordynans Lubomira, chłop wprawdzie prosty, ale jurny? To jest jakieś wyjście. Zosi właściwie jest obojętne, kto będzie ojcem i - jak mówi - chętnie się "puści" bo wyraźnie cnota ją uwiera. Tak naprawdę jednak to najbliższy jej sercu jest feldmarszał Graf. Cóż jednak zrobić, skoro to przecież wróg? Wróg? Tak, ale "swojski"! To nam coś przypomina Rzeczywiście. Rymkiewicz jakby przyjął w tym utworze dziedzictwo Gombrowicza. "Swojski wróg" "wrogi swojak"... Mity i garby narodowe przełożył na pustą tromtadrację wylewającą się z ust bohaterów. Pełno tu cytatów, aluzji literackich, cudzysłowów, przedrzeźnień.
Szarganie świętościami? Tak, lecz cóż z tego, skoro warszawskie przedstawienie jest zrobione bez pomysłu i zagrane jak absurdalna farsa. Wyszła z tego rzeczywiście "komedia serio", gdyż publiczność siedziała jak na przysłowiowym tureckim kazaniu. Ze zdziwieniem przecierałem oczy. Skąd wzięło się w samym środku Warszawy tyle niedobrego aktorstwa, bez wyrazu, bez zrozumienia intencji autora. Zamiast sztuki obrazoburczej otrzymaliśmy niesmaczny pasztet. Publiczność złożona z wycieczek dzieci, młodzieży i emerytów ożywiała się jedynie na dźwięk obscenicznych słów. Cóż, do polskich teatrów wstęp mają wszyscy, niezależnie od wieku. Wrócą, więc nasi milusińscy do swych małych miasteczek i opowiadać będą, jakie to dziwne rzeczy przydarzyły się pewnej pięknej szlachciance, z którą nikt nie chciał się przespać. A przecież sztuka Rymkiewicza zawiera ogromny ładunek komizmu jest interesującym flirtem z tradycją literacką i historyczną. Jest to utwór inteligentny, mogący na scenie - wyobrażam sobie - nawet wstrząsnąć. Tak się jednak nie stało. Ba, nie rozegrano dobrze nawet tych partii tekstu, które stwarzały szansę na komizm sytuacyjny. Aktorzy bądź stali obok siebie fatalne recytowali jak w amatorskim przedstawieniu, bądź - przeciwnie - używali nadmiaru konwencjonalnych gestów gdybyż jeszcze z parodystycznym zacięciem! Sztuka jest stylizacją, przedstawienie - niezbornym zestawem różnorodnych środków
Warszawscy "Ułani" to jeszcze jeden argument dla tych, którzy powiadają, że aby dobrze poznać polską prowincję teatralną nie warto ruszać się ze stolicy, co jednak w przypadku przedstawienia Teatru Dramatycznego byłoby opinią krzywdzącą wiele małych ośrodków teatralnych w kraju.